piątek, 1 stycznia 2016

chapter one

DESTRUCTION
---------------------------------------------------------------------

Zamyślona wpatrywała się w złote słońce, które powoli chowało się za horyzontem. Uśmiechała się delikatnie, kierując twarz ku wielkiej gwieździe, by nacieszyć się jej ciepłem. W jej żyłach powoli zaczynała krążyć adrenalina, jednak już nie w takich ilościach jak niegdyś. Można by było powiedzieć, że strach i niepokój, jaki od towarzyszy osobom wykonującym różne, niezbyt bezpieczne zadania, już całkowicie wyparował jej z głowy. Pojawiła się za to rutyna. Obowiązek. Codzienność. Wykonywanie tej samej czynności w taki sam sposób, jak wciąganie tlenu do płuc. Niezauważalnie. Bezszelestnie. Z przyzwyczajenia. Z potrzeby ŻYCIA.
Jak każdy przeciętny człowiek każdego ranka spożywał śniadanie, tak ona co tydzień wybierała się na tak zwaną ”misję”. Zadanie, które wykonywała było niezmienne. Okradała ludzi. Zarówno tych biednych, jak i tych biedniejszych.
Ale czemu? Czemu ludzi, którzy zostali pokrzywdzeni przez los? Tych którzy nie mają co włożyć do garnka? Tych którzy nie mają domu?
Dziewczyna nigdy nie chciała być "tą złą". Tą, która innym zabiera. Niestety los pisał swój własny scenariusz, kompletnie odbiegający od planów młodej dziewczyny, zmuszając ją tym samym do niecnych uczynków… Ale czemu nie mogła okradać tych bogatych? Ludzi posiadających pieniędzy w brud? Ludzi, którzy mogliby podcierać się dolarówkami? Odpowiedź była prosta: w tych czasach nikt nie będzie bawił się w Robin Hood’a i problem nie tkwił wcale w braku pieniędzy na zakupienie zielonych rajstop. Każdy martwił się o siebie i ewentualnie o swoją rodzinę, która może jeszcze była w komplecie. W tych czasach nic nie było pewne. Dzieci każdego dnia zostawały osierocone, a rodziny, w których był ojciec i matka dziękowały Bogu, za każdy wspólnie spędzony dzień, i każdego wieczoru modliły się o kolejny. Chociaż niewielu ludzi wierzyło nadal w Pana, pod jakimkolwiek bóstwem ukrytym. Muzułmanie, Chrześcijanie, Protestanci… Większość już dawno straciła nadzieję na lepsze jutro. Mężczyźni w sterylnie białych kombinezonach z czarnymi karabinami w dłoniach, nożami za pasem i pałkami wiszącymi przy udzie, mogli pojawić się w każdej chwili. Każdego dnia. O każdej porze. Wczoraj to ty patrzyłeś jak zabierali twojego sąsiada, człowieka po czterdziestce, męża i ojca czwórki dzieci, ale jutro to możesz być TY.
Drobna blondynka potrząsnęła głową próbując wyrzucić z głowy wszystkie myśli związane z rodzinami bez ojców czy matek, które były lub miały stać się jej ofiarami. Jej ciało posiadało serce w zarówno w kontekście fizycznym jak i tym duchowym, dlatego kradnąc potrzebne jej rzeczy zawsze pozostawiała po sobie ślad w postaci podarunku. Głupie, chociaż nie do końca. Ona postrzegała to bardziej jako wymianę tylko bez wiedzy jednej ze stron… Cóż, w każdym razie robiła co w jej mocy żeby nie wyglądało to na słownikową kradzież.
Jej bystre oczy dokładnie przeczesywały teren, a wysoki pagórek, na którym się znajdowała znacznie ułatwiał jej sprawę. Schowana pomiędzy grubymi konarami drzew, na niemałej wysokości była niedostrzegalna dla ludzkiej pary oczu. Idealny punkt obserwacyjny umożliwiał jej dokładne zapoznanie się z terenem, pułapkami i innymi różnymi niebezpieczeństwami na przykład w postaci straży.  Kto by pomyślał. Straż na takim zadupiu? W obozie rebeliantów i buntowników? A jednak. Nie była sama. Rząd co prawda miał swoje wtyki jednak nie wiedział, że na zachodzie, wschodzie, północy i południu powstają ogromne kolonie zbierające swoje siły na odpowiedni moment do ataku. Jednak ten czas nie zbliżał się w szybkim tempie. Mimo zwiększających się szeregów szkolonych do walki ludzi, mieli zbyt mało sił by pokonać Czyścicieli i armie Alpatrasu. Dziewczyna na pewno orientowała się lepiej w temacie niż władze tego kraju, ale nie była w nich dokładnie obeznana. Sama była rebeliantką, jednak nikt nie wiedział o jej istnieniu. Żyła na uboczu, nie całą milę drogi od dobrze ukrytej bazy znajdującej się pod starym miasteczkiem stanowiącym jedynie jego atrapę. Nigdy w niej nie była, jednak od czasu do czasu podsłuchując mieszkańców dowiedziała się, że podczas nalotów czyścicieli wszyscy schodzą na dół gdzie zrobione są zapasy jedzenia, a na każdego czeka miejsce do spania.
Czasami obserwowała innych ludzi. Lubiła to. Wyobrażała sobie, że nie jest sama, a w jej życiu dzieją się inne rzeczy niż wstawanie, zbieranie zapasów, suszenie ziół, jedzenie, wykonywanie podrzędnych obowiązków i co tygodniowych napadów…
Słońce, które nie było już widoczne, ustąpiło nocy powoli wkradającej się w łaski dnia. Nadeszła pora. Odwróciła się w przeciwnym kierunku, tym samym tracąc kontakt wzrokowy z wcześniej obserwowanym obszarem, ale wciąż nie przestawała być czujna. Szybkim krokiem podeszła w stronę Rogera. Nastawił uszu, rejestrując wszelkie dźwięki. Jego ciemne, nieprzeciętne umaszczenie działało jak morowy mundur żołnierza, pozwalając na przystosowanie się do najróżniejszych warunków. Był jej jedynym kompanem w misjach jak i w życiu. Roger nie brał udziału w bezpośrednim przechwytywaniu potrzebnych dziewczynie do życia towarów, ani nie chodził za nią krok w krok udając Ninje. Był po prostu niezwykle inteligentnym koniem, który podczas wypadów chował się "w cieniu" by w razie potrzeby wyruszyć jej na pomoc. Spoczął na zielonej trawie, a jego miodowe, inteligentne oczy dokładnie obserwowały rozciągający się przed nim obszar. Ostatni raz spojrzała na niego uśmiechając się i ruszyła przed siebie. Schodząc powoli w dół skarpy ostrożnie rozglądała się po otaczającym ją terenie, a wzrok ostatecznie skupił się na jej celu. Mały domek stał na uboczu. Aż dziwne, że nie zainteresowała się nim wcześniej. W szybkim tempie pokonała odległość jaką ją od niego dzieliła. 
Im wcześniej zacznie tym szybciej skończy. Nie zamierzała przedłużać tej czynności w żaden możliwy sposób. Jej nogi zaczęły zwalniać, a zmysły wyostrzać. Do drzwi nawet nie podchodziła, zakradła się od tylnej strony skromnej posiadłości gdzie w ścianę wmurowano parę okien. Nieuważnie wskoczyła na parapet, który pod ciężarem jej ciała huknął w dół robiąc przy tym ogromny hałas. Połamany plastik leżał teraz pod jej stopami uginając się pod jej marnymi 50 kilogramami tym samym wywołując nieprzyjemne dla uszu skrzeczenia.
-Pieprzone chińskie badziewie!- syknęła szeptem, marszcząc przy tym brwi. Nie zwracała uwagi na znaczenie tych słów. Pewnie dlatego, że w ogóle go nie znała. Krótkie zdanie utkwiło w jej umyśle lecz kompletnie nie wiedziała skąd się ono wzięło.
Psy z sąsiedztwa ujadały głośno robiąc przy tym ogromne zamieszanie. Skupienie na sobie uwagi było czymś, czego teraz najmniej potrzebowała. W zasadzie w ogóle tego nie potrzebowała. Odczekała krótki moment dla własnego bezpieczeństwa. Brak zainteresowania ze strony właściciela mogło jedynie symbolizować jego nieobecność. W tej sytuacji miała dwa wyjścia: bezpiecznie uciec albo spiąć dupę i szybko wsiąść się do roboty, zanim zorientuj się sąsiedzi. Nie zamierzała się poddawać. Wspięła się ponownie i stojąc na resztkach pokruszonego parapetu, wsunęła rękę przez uchylone okno. Jej chuda dłoń wymacała cienką klamkę okna znajdującego się paręnaście centymetrów po jej prawej stronie. Stary mechanizm zaskrzypiał, kiedy zardzewiałe zawiasy odłączyły się od okna, które lekko się uchyliło. Blondynka wciąż nie tracąc nadziei, zeskoczyła na ziemię już kompletnie nie przejmując się hałasem, jaki wywoływała. Teraz liczył się tylko czas. Wskoczyła przez okno do niewielkiego pomieszczenia tym samym określając już plan ucieczki. Szare, otynkowane ściany ktoś próbował pokryć pomarańczową farbą, która dodawały ciepła i uroku temu miejscu, jednak nie po to tu przyszła by je podziwiać. Zdejmując z pleców niewielka torbę, która miała pomóc jej w zabieranie rzeczy ruszyła w stronę drewnianych drzwi. Zatrzymała ją cicha melodia dobiegająca zza jej pleców. Odwróciła się napięcie uginając nogi jakby gotowa do ataku. Jednak nic takiego nie nastąpiło. W rogu pokoju stała mała kołyska, a nad nią kręciły się pojedyncze pluszaki. Cienkim sznureczkami przywiązane do krótkich patyczków, kręciły się powoli w różnych kierunkach. Melodia kojąca jej uszy nadal wypełniała pomieszczenie. Działała na nią jak miód. Uspakajała ją, ale budziła w niej sprzeczne emocje. Coś na wzór całkowitego bezpieczeństwa i niepokoju. Nawet nie zauważyła, kiedy zbliżyła się do miejsca, skąd wydobywała się hipnotyzującą melodia.
-...Anioły i demony...Przy ogniu... bez celu- wypowiadała cicho bezsensowne słowa, jakby próbując sklecić z nich zdanie-...Podzielona dusza... ciało...Wojna będzie trwać- tym razem zanuciła głośniej w plątając słowa w melodię.
Radosny chichot wybudził ja z transu. Schyliła głowę by sprawdzić zawartość drewnianej kołyski, nad którą wisiały cztery maskotki. Malutkie paluszki chwyciły za jej jasne włosy ciągnąć je delikatnie. Nagła panika i strach w oczach dziewczyny zniknęły z chwilą, gdy druga rączka czarnowłosego dzieciątka wylądowała na jej policzku. Mrugała energicznie powiekami, kiedy obraz zachodził jej mgłą. Ściany zrobiły się lekko fioletowe, a wiszącą pozytywka z drewnianej przeistoczyła się w plastikową. Zaniepokojona spojrzała w stronę dziecka. Ono też się zmieniło. Ciemne włoski rozjaśniły się, a jej już nie obserwowało miodowe zaciekawione spojrzenie lecz rozbawione błękitne. Oczy koloru nieba ukrywał w sobie radość, na który dowodem był śmiech obijający się o jej uszy. Mimowolny uśmiech wkradł się na jej twarz. Ubrana w różowe body, szarpała pojedyncze kosmyki długich włosów, a uśmiech nie schodził jej z twarzy. Nagle ciemne plamy zasłaniające widok na świat, mnożyły się co raz bardziej przytłaczając otumanioną dziewczynę. Szary pokój ponownie sprowadził ją do realnego świata. Głuchy płacz, na który wcześniej kompletnie nie zwracała uwagi odbijały się gdzieś w jej głowie. Dopiero silne szarpniecie kosmyka jej włosów spowodowało całkowitej powrót z jawy. Ciemnowłosa dziewczynka płakał cichutko podkurczając nóżki. Młoda kobieta sięgnęła szybko do torby, którą wciąż trzymała w lewej ręce. Dobrze, że wcześniej znalazła chwilę czasu by pozbierać trochę ziela do zapasów. Kiedy odnalazła odpowiedni pęczek rośliny, połamała jego łodyżkę i sokiem które wylały się na jej dłonie rozmasowała napięty brzuszek dziecka. Przetartą bluzeczkę podwinęła tak by nie przeszkadzała jej w wykonywaniu czynności. Specyficzny zapach zaczął wypełniać powietrze. Był ładny, lekko miodowy, i nie tylko działał leczniczo, ale chyba także uspokajająco, bo po krótkim czasie pokój wypełnił odgłos miarowego oddechu maluszka. Wytarła tłuste ręce o podarte spodnie. Decyzja podjęła od razu. Musiała zwijać się stad jak najszybciej. Cudem było to, że jeszcze nikt jej nie przyłapał. Momentalnie spięła wszystkie mięśnie i kiedy podniosła plecak by oknem wymsknąć się na wolność spostrzegła uchylone drzwi. Zamarła. Wzmocniła swój uściska na ramiączku torby i nie tracąc kontaktu wzrokowego z intruzem. Cofnęła się o krok, aby zbliżyć się do okna. Ciemne tęczówki wpatrywały się w nią intensywnie, a ona poczuła, że to nie chłopak był tu intruzem lecz ona. Poczuła wstręt do samej siebie za wszystkie kradzieże, których się dopuściła. Czerwone rumieńce wypłynęły na jej policzki jednak nie były one efektem wstydu, zażenowania czy też tego, że przyglądał się jej bardzo przystojny chłopak. Jej krew gotowała się za złości na samą siebie. Kompletna nieuwaga i brak rozsądku był czymś co pierwszy raz wymsknęło się jej z pod kontroli aż w takim stopniu. Nie mogła uwierzyć w to, że została przyłapana! Jej myśli wirowały jak ciuchy w bębnie obrotowym pralki. Nie wiedziała co miała zrobić. Pierwszy raz miała do czynienia z taką sytuacją, a fakt, że nigdy nie myślała co powinna zrobić gdyby coś takiego jednak miało miejsce potwierdził jej całkowitą bezradność. Jednak chyba po to miała swojego kompana- Rogera. Działała impulsywnie. Odwróciła się szybko jednocześnie zarzucając torbę na plecy i wyskoczyła przez okno. O jej uszy obijały się głuche krzyki jednak ona nie zwracała na nie uwagi. Nie starła się nawet ich zrozumieć. Kompletnie zablokowała dostęp do swojej głowy. Teraz powinna skupić się na ucieczce. Posiadacz krótkich czarnych włosów pewnie biegł za nią. Obserwowała go kiedy szybko opuszczała pokój. Był na to przygotowany, lecz jakby zamyślony nie przewidział, że stanie się to tak szybko. Spiął swoją kwadratową szczękę kiedy ruszyła by wydostać się z pomieszczenia, lecz zareagował za późno dzięki czemu jej udało się umknąć. Teraz musiała sprężać ruchy.
Przebiegając przez mały ogródek zagwizdała głośno, modląc się w dychu, aby Roger zjawił się jak najszybciej. Dobiegając do dwu metrowej, metalowej siatki, która zapewne miała służyć jako ogrodzenie zaczęła się po niej wspinać. Kątem oka ujrzała wysoką postać biegnącą w jej stronę. Przestraszona przyspieszyła tępa. Nie wyszło jej to na dobre. Odstający drut rozpruł jej spodnie jednocześnie wbijając się w jej łydkę. Jęknęła cicho, ale jej oczy nie uroniły ani jednej łzy. Czuła ciepłą ciecz spływającą po jej nodze kiedy przeskakiwała na druga stronę ogrodzenia. Upadła raniąc się przy tym dodatkowo. Ugięła nogi próbując wstać i wtedy nie miły dla uszu dźwięk zwrócił jej uwagę. Skrzypienie jakby widelcem o talerz spowodowały dawno nie oliwiona zawiasy bramki przez, którą własnie przeszedł chłopaka. Nie mogła uwierzyć we własną głupotę. Jak mogła nie zauważyć furtki!? Do kurwy nędzy no jak!? Tętent kopyt uświadomił ją o zbliżającym się przyjacielu i pomocy, jednak jej przeciwnik kompletnie nie zwrócił na to uwagi. Biegła przed siebie mając przewagę za ledwie 10 metrów. Traciła na siłach, a chłopak w szybkim tempie zaczął ją doganiać. Masywny rumak wypełnił przestrzeń pomiędzy nimi tak by oddzielić ich od siebie, aby dziewczyna miał chociaż kilka sekund przewagi. Dziewczyna nie traciła czasu. Mimo okropnego bólu wskoczyła na jego grzbiet podczas gdy Roger zaczął już ruszać by jak najszybciej uciec z tamtego miejsca.

---------------------------------- Od Autorek ----------------------------------
Herbsss:
Jeju, podczas wakacji kiedy wraz z Mel założyłam bloga nie wiedziałam, że 3 klasa gimnazjum to aż taka tragedia. Hahah Dodatkowy fakt, że jest to klasa dwujęzyczna rozszerzona powoduje, że mam ochotę skoczyć z mostu (oczywiście w przenośni xd).  Bardzo Was przepraszam, że rozdział nie pojawił się wcześniej, ale było to spowodowane natłokiem obowiązków. Rozdział nie był sprawdzany, jednak mam nadzieję, że choć w małym stopniu Wam się spodoba. =)
A teraz módlcie się za mnie, żebym przeżyła swój pierwszy lot samolotem do Pekinu haha Boże sram w gacie...

Mel
--//--






3 komentarze:

  1. Świetnie napisana historia, chociaż brakuje mi akapitów... Ciekawi mnie ten wirus. Mam nadzieje, że niedługo dowiem się o nim więcej. Zapraszam też do mojego opowiadania. Mam nadzieje, że się wam spodoba:)
    http://wadazagency.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już pracujemy nad częścią dalszą. O akapity zadbamy. ;)
      Dziękuję za komentarz na pewno zerknę. ;)

      Usuń
  2. wiem po sobie, że często gęsto zarzuca się takie projekty. ale naprawdę pomyśl jeszcze o tym, szkoda marnować talent. serio.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy